Klub: | Włocławskie Towarzystwo Wioślarskie |
Data urodzenia: | 27.05.1999 |
Miejsce zamieszkania: | Włocławek |
Wzrost: | 196 cm |
Data rozpoczęcia wiosłowania: | 2012 |
Kolejnym bohaterem cyklu "Gwiazdy polskiego wioślarstwa" jest Fabian Barański. Zawodnik Włocławskiego Towarzystwa Wioślarskiego ma w dorobku medale mistrzostw świata i Europy (w tym złote), ale marzy jeszcze o jednym krążku: igrzysk olimpijskich. Zapraszamy na rozmowę z jedynym z najlepszych polskich wioślarzy.
Jak zaczęła się twoja przygoda z wioślarstwem?
Fabian Barański: - Do wioślarstwa trafiłem w wieku 13 lat, sport ten polecił mi tata. Tak naprawdę dopóki nie trafiłem do klubu, nie miałem zbytnio pojęcia o takim sporcie jak wioślarstwo. Wychowywałem się na osiedlu, które leżało przy Wiśle, więc zdarzało mi się zobaczyć trenujących - jak się później okazało - wioślarzy. Poza tym, zawsze ciągnęło mnie do sportu, byłem aktywnym dzieckiem.
Uprawiałeś jakieś inne sporty oprócz wioślarstwa?
Piłkę nożną.
Kto był najważniejszy na początku drogi wioślarskiej?
Oczywiście rodzice, którzy dbali o mnie i rozumieli moje poświecenie. Zawsze miałem w nich wsparcie i robili co tylko mogli, żeby wesprzeć mnie poświęconego pasji. Dodałbym również mojego pierwszego trenera Krzysztofa Gabryelewicza, który był moim pierwszym autorytetem wioślarskim. Pamiętam nasze pogawędki i historie opowiadane przez trenera, którymi zaszczepił we mnie miłość do wioślarstwa.
A w jakich okolicznościach trafiłeś do kadry narodowej?
Do reprezentacji trafiłem w wieku 16 lat. Dzięki wynikom na regatach centralnych, doznałem przyjemności startu w „Olympic Hopes”. Są to regaty, w których udział biorą kraje Grupy Wyszehradzkiej. Mój pierwszy start na imprezie międzynarodowej był w czwórce podwójnej. Pamiętam, że udało nam się tam odnieść zwycięstwo, które w tamtym momencie wiele dla mnie znaczyło.
Kiedy zdałeś sobie sprawę, że to będzie twój sposób na życie?
Myślę, że sukcesy seniorskie dopiero pokazały, że zobaczyłem siebie w przyszłości jako zawodowego sportowca i określiły moją wartość. Oczywiście wcześniej trenowałem z wielkim poświęceniem i równie wielkimi marzeniami, ale to wyniki seniorskie pokazały mi, że będę miał wielkie szczęście realizacji siebie jako sportowca.
W jakiej osadzie najlepiej ci się pływa?
Myślę, ze nikogo nie zaskoczę. Jest to czwórka podwójna, na której trenuję, startuję i odnoszę najwięcej sukcesów, ale mam również duży sentyment do dwójki podwójnej. Zawsze z dużą przyjemnością przesiadam się na ten typ łodzi, dobrze się na nim czuje i odnajduję.
Najbardziej lubisz szlakować czy nie ma znaczenia na której „dziurze” siedzisz?
Szczerze nie robi mi to wielkiej różnicy, na której pozycji wiosłuje. Na szlaku pływam najwięcej, toteż dla mnie jest to najbardziej naturalne. Ale dużą frajdę sprawia mi zamiana pozycji w łodzi, mogę wtedy poczuć płynięcie łodzi z innej perspektywy, dostosować się do moich kolegów i ich sposobu wiosłowania.
Które regaty do tej pory wspominasz najlepiej?
Zawsze jak słyszę to pytanie, to na myśl od razu przychodzą mi Mistrzostwa Europy 2019, gdzie z Mirosławem Ziętarskim zdobyliśmy złoty medal. Pierwsze regaty mistrzowskie, ja 19-letni chłopak bez doświadczenia w pływaniu na najwyższym poziomie i olbrzymi sukces. Pamiętam wielki stres jaki mi towarzyszył. Na szczęście trafiłem na Mirka, który okazał się bardzo wyrozumiały i wprowadzał spokój na łodzi, to dawało mi duży komfort podczas przygotowań, a przede wszystkim podczas startów. Za każdym razem z dużą przyjemnością oglądam ten wyścig, który był bardzo emocjonujący, a różnice na kresce były minimalne.
Najlepszy trener, z którym pracowałeś to...
Myślę, że każdy trener, z którym współpracowałem miał mniejszy lub większy wkład w mój sposób wiosłowania. Trenerem nr jeden dla mnie zawsze będzie mój trener klubowy Krzysztof Gabryelewicz, który mnie wioślarsko wychował. Przeszliśmy ze sobą bardzo dużo, święciliśmy sukcesy, ponosiliśmy porażki, stawialiśmy sobie cele. Stworzyliśmy duet i świetną relację, którą utrzymujemy po dziś dzień. Nie mógłbym nie wspomnieć o trenerze Aleksandrze Wojciechowskim, który przejął mnie w wieku 19 lat i wprowadził na wyżyny moich umiejętności. Zawsze ceniłem i cenię sobie olbrzymią wiedzę trenera oraz mam do niego wielkie zaufanie, że wszystko co robi i wprowadza w trening tylko przyśpiesza naszą łódź.
Czy ten minimalnie przegrany medal IO jeszcze w Tobie siedzi?
Wyleczyłem się już z IO w Tokio. Oczywiście szkoda, bo spełnienie marzeń było bardzo blisko. Byliśmy świetnie przygotowani na główną imprezę, pojechaliśmy rekord olimpijski, problem w tym, że pojechały go cztery osady. Wyniki na mecie były niewielkie. Staram się jednak rozpatrywać to w kategoriach kopa motywacyjnego, jednak rok później wraz Mirkiem, Mateuszem i Dominikiem zostaliśmy mistrzami świata. Wracając do igrzysk, było to dla mnie olbrzymie doświadczenie, niesamowite przeżycie. Spotkałem w wiosce wielu mistrzów w swoich dyscyplinach, mogłem z nimi obcować na codzień. Bardzo sobie cenię to wspomnienie.
Jak z perspektywy czasu wspominasz regaty w Henley?
Cieszę się, że trener Aleksander dał nam szansę pojechania na te regaty, zobaczenia tego od środka, poczucia tej atmosfery. Są to kompletnie inne regaty. Obowiązujący „dress code”, miasteczko, które ma swój urokliwy klimat, nietypowa forma wyścigu, który odbywa się 1 vs. 1. Wszystko to składa się na wyjątkowość tych regat. Mimo przegranego biegu finałowego, jestem szczęśliwy że mogłem być częścią wioślarskiego święta.
Mówiłeś, że Twoje ulubione dyscypliny poza wioślarstwem to koszykówka i żużel. Dlaczego?
Koszykówka to pewnie za sprawą tego, że pochodzę z Włocławka. Mamy tam jeden z najlepszych klubów w Polsce, któremu zawsze kibicowałem i śledziłem wyniki, zresztą nadal to robię. Myślę, że spodobała mi się za sprawą swojej dynamiczności, podczas całego meczu dużo się dzieje i czerpię przyjemność z oglądania meczów, szczególnie kiedy obfitują w piękne akcje i popisy zawodników. Kibicem żużla stałem się za sprawą mojego taty, z którym jeździliśmy co jakiś czas na mecze, a w weekendy regularnie oglądaliśmy mecze w telewizji. Podziwiam żużlowców i ich nieustraszoną naturę, w końcu pędzą ponad 100 km/h na motocyklu bez hamulców, do tego twardo ze sobą walczą, wciskają się przed siebie na centymetry. W koszykówce, jak i na żużlu dużo się dzieje i dlatego szczególnie lubię oglądać te dyscypliny. Jeśli chodzi o kibicowanie jakimś drużynom lub zawodnikom to jestem raczej typem kibica, który czerpie dużą przyjemność z podziwiania umiejętności wszystkich zawodników oraz ogólnie atrakcyjności widowiska. Szanuję i kibicuje każdemu, bo każdy się poświęcił pasji, zostawiając inne aspekty życia trochę z tyłu. Może to moje „spaczenie zawodowe”. Wiem, że wyniki i to co możemy zobaczyć np. W social mediach to wierzchołek góry lodowej.
Czego Ci życzyć na nadchodzący sezon?
Myślę, że przede wszystkim zdrowia dla całej naszej czwórki. Wierzę w nasz team, którego spoiwem jest Aleksander Wojciechowski, wiedzący jak pokierować formą, aby przyszła w odpowiednim momencie. Przyświeca namwszystkim jedno marzenie - medal igrzysk olimpijskich. I tego się trzymamy.
Zobacz także