Polski Związek
Towarzystw Wioślarskich
Sponsor Generalny
Partner
Partner medialny
Filippi
Partner Techniczny
MarlinX
Partner Techniczny
MarlinX
Partner Medyczny
COS
Partner
100 lat PZTW Facebook Twitter Instagram Youtube
100 lat PZTW

Gwiazdy polskiego wioślarstwa - Marcin brzeziński

MarcinBrzezinski

Klub: Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie
Data urodzenia: 06.01.1984
Miejsce zamieszkania: Warszawa
Wzrost: 194 cm
Data rozpoczęcia wiosłowania: 1997



Wznawiamy cykl "Gwiazdy polskiego wioślarstwa". Porozmawialiśmy z trzykrotnym mistrzem Europy, mistrzem świata i czterokrotnym olimpijczykiem, który po igrzyskach w Tokio zakończył wspaniałą karierę. Przed państwem: Marcin Brzeziński. 

Od ponad roku jesteś na sportowej emeryturze. Karierę wioślarską zakończyłeś trochę po cichu…

Marcin Brzeziński: Trochę po cichu, ponieważ miałem ważny kontrakt wojskowy w zespole sportowym, więc nie mogłem oficjalnie mówić o zakończeniu kariery. Musiałem poczekać do początku nowego sezonu, dlatego wyszło tak po cichu…

Jak się odnalazłeś po zawieszeniu wioseł na kołku?

Bez żadnego problemu. Tuż po igrzyskach olimpijskich pojechałem na tydzień wakacji, a później miałem już zaplanowane prowadzenie wakacyjnych zajęć z dziećmi i młodzieżą. I dosłownie drugiego dnia, kiedy jechałem na te zajęcia, zadzwonił kolega, który nomen omen kiedyś ze mną wiosłował. Zaproponował żebym został trenerem personalnym i prowadził dodatkowo treningi grupowe. Pomyślałem sobie "co mi szkodzi". Pojechałem do niego i od razu wpadłem w taki wir pracy, że na tę chwilę nie mam czasu na nic innego. 

Ale wciąż jesteś związany z Warszawskim Towarzystwem Wioślarskim.

Tak, jestem członkiem Zarządu WTW. Do tego prowadzę zajęcia z amatorami. Prowadzimy też projekt Tytan Warszawy, który się mocno rozwija i robimy wszystko, żeby dalej się rozwijał. Jak wspomniałem pracuję też w Orangetheory Fitness - na początku jako trener, a teraz też jako headcoach. Mam pod opieką jeden klub plus treningi personalne, więc nie narzekam na nudę. 

Jak to się w ogóle stało, że zacząłeś wiosłować?

Miałem to szczęście, że mój klub był tuż obok mojej szkoły. Dosłownie 500-600 metrów. Ówczesny trener Paweł Berek, który kiedyś trenował Kajetana Broniewskiego, przyszedł do nas do naszej szkoły i robił rekonesans. Były to trochę inne czasy, bo mógł iść do pielęgniarki i zobaczyć wyniki badań i ocenić kto ma odpowiednie predyspozycje do wioślarstwa. Trener wybierał takie osoby, które miały potencjalnie dobre warunki. Dla takich osób była organizowana lekcja pokazowa i później dostaliśmy zaproszenie do klubu. Miałem wtedy 13 lat i nie miałem nic ciekawszego do roboty. Pomyślałem, że mogę spróbować, szczególnie, że w wakacje były bardzo fajne wyjazdy na obozy.

Czyli zacząłeś jak miałeś 13 lat. Wcześniej uprawiałeś jakieś sporty? Ganiałeś za piłką jak większość chłopców?

Właśnie nie. Nie było specjalnie innych sportów. Wioślarstwo to mój pierwszy sport i tak naprawdę jedyny, w którym zostałem przez tyle lat.

Szybko połknąłeś wioślarskiego bakcyla? 

Kiedy trener mnie zaprosił i poszliśmy nad Wisłę, zobaczyłem Warszawę z innej strony. Nie z brzegu, tylko z wody. I od razu zaskoczyło. Niespełna rok później odbyły się mistrzostwa Polski młodzików. Zdobyliśmy złoty medal z kolegami, wygrywając bardzo wyraźnie. I to było takie przypieczętowanie tego, że to jest dobra droga. Że można iść jeszcze dalej. Potem dość szybko przyszły pierwsze sukcesy i to się samo napędzało. 

Kiedy trafiłeś do kadry narodowej? 

Do kadry trafiłem w pierwszym roku juniora starszego, miałem wtedy 17 lat. I od tamtej pory byłem w kadrze nieprzerwanie, praktycznie co roku - dwa lata w juniorach, dwa lata w młodzieżówce, a później dostałem ofertę od trenera Aleksandra Wojciechowskiego, żeby przejść do grupy seniorskiej. 

Amsterdam8 2 1

No właśnie, bo zaczynałeś od wioseł krótkich.

Zgadza się. Startowałem dwa lata w wiosłach krótkich, ale nie udało się zakwalifikować na igrzyska w Pekinie. Zostałem bez startu głównego, ale dostałem propozycję, żeby być rezerwowym do czwórki podwójnej i do… ósemki. Wcześniej nie miałem wielkiego doświadczenia w wiosłach długich, więc poprosiłem trenera Wojciecha Jankowskiego, żeby dał mi szansę spróbować swoich sił, żebym coś wniósł do tej osady, jeśli wszedłbym z rezerwy. Poszedłem na kilka treningów i koledzy ocenili, że jest dobrze. Zaproponowali, żeby spróbować mnie w głównym składzie ósemki, dlatego wystąpiłem na igrzyskach w Chinach. 

Jaka jest różnica między wiosłami krótkimi a długimi? To przejście jest łatwe czy wręcz przeciwnie?

Wydaje mi się, że łatwiej jest przejść z krótkich na długie. Równowaga jest zupełnie inna. Inne jest odczucie łodzi, kiedy mamy jedno, a inne kiedy mamy dwa wiosła. Bo to ja kontroluję cały balans na krótkich wiosłach, zwłaszcza jeśli jestem na jedynce. Natomiast jak jestem na peruarze, to muszę zaufać partnerowi i to musi być stuprocentowe zgranie. Bez tego łódka nie popłynie. A jaka jest różnica? Po dwóch dniach miałem takie odciski, że nie dałem rady iść na trening w ogóle, bo całe dłonie miałem w plastrach. Ręce musiały się po prostu przyzwyczaić. 

A jak to wygląda na początku drogi? Zaczyna się pływać na jedynkach?

To zależy jaka jest specyfika i cel danego klubu. Jakich ma już zawodników i do jakich docierają. Ogólnie młodzież zaczyna na krótkich wiosłach. Nie ma dla nich konkurencji długowiosłowych. Dopiero od juniora zaczynają pływać na długich wiosłach, więc zależy też kto w jakim okresie zaczyna. 

No dobrze, wskoczyłeś więc do ósemki, w której pływałeś wiele lat. Były złota mistrzostwa Europy, był medal mistrzostw świata, ale zabrakło tego najważniejszego trofeum - krążka igrzysk olimpijskich. Dlaczego?

Warunki fizyczne mieliśmy znakomite. Nie odbiegaliśmy od najlepszych osad na świecie. Wydaje mi się, że często brakowało nam poukładania czegoś w głowie. Takiego spokoju. Nawet komentatorzy zagraniczni mówili, że jesteśmy konsekwentni w swojej niekonsekwencji. Jeden bieg mieliśmy świetny, a kolejny słaby. I nigdy nie było wiadomo, który jak wypadnie. Zawsze się mówiło, że kiedy polska ósemka miała nóż na gardle, to szło dobrze. Jeśli już byliśmy w finale, to było jakieś podświadome rozprężenie, nie było tego noża na gardle. Oczywiście brak medalu sprawiał przykrość, ale był finał, więc cel minimum był osiągnięty. Wydaje mi się, że to był główny problem tego, że czegoś brakowało. Ale nie zawsze. W 2014 roku w Amsterdamie zdobyliśmy brązowy medal mistrzostw świata, chociaż apetyty mieliśmy większe…

W 2017 roku ósemka się rozpadła i ty, początkowo, przesiadłeś się do dwójki bez sternika.

Wtedy rozpocząłem szkołę wojskową, więc cztery miesiące byłem poza grupą i dopiero do niej dołączałem. Moja pozycja nie była też na górze, tylko raczej na dole tabeli i musiałem się z niej wygrzebywać. Wtedy nie załapałem się do pierwszego składu czwórki. Jednak nie rezygnowałem. Z Piotrem Juszczakiem popłynęliśmy na dwójce i był to fajny układ. Do mistrzostw świata prezentowaliśmy się dobrze, ale na głównych zawodach nie było na tyle dobrze, żeby zdobyć medal. 

BRZOZA

Według ciebie rozbicie ósemki było dobrą decyzją? 

Moim zdaniem tak. Wyczerpała się formuła, brakowało też zawodników, którzy - mówiąc kolokwialnie - podgryzaliby starszych zawodników. Jeśli siedzimy w ośmiu na ósemce, to nie ma tej rywalizacji między zawodnikami. Po prostu brakowało świeżej krwi, która by coś wniosła do zespołu, wywierając presję na starszych. Dlatego stopniowo ósemka zaczęła wygasać. 

Przyszedł 2019 rok. Zastąpiłeś w czwórce Zbyszka Schodowskiego i to zagrało od razu. Na treningach też tak było? 

Muszę przyznać, że nie…

Tak to wyglądało na zawodach.

Na samych zawodach już tak, natomiast pierwsze trzy miesiące, kiedy trenowaliśmy jeszcze w Portugalii, to była droga przez mękę. Musieliśmy się dotrzeć. Chłopaki w trójkę byli mega zgrani, z kolei ja musiałem się dopasować. Kombinowaliśmy też z układem w łodzi. Przesadzaliśmy się. Tam było dużo zmian. Nie było tak, że wsiedliśmy i łódka od razu popłynęła. Trzeba przyznać, że świetną robotę wykonał trener Jankowski. Najpierw wsiadłem typowo na miejsce Zbyszka, na ostatnią dziurę. Ten układ był niezły, ale nie gwarantował medali, więc dalej szukaliśmy. W Portugalii przepłynęliśmy mnóstwo kilometrów na dużym zmęczeniu. I tak się docieraliśmy aż do pierwszego Pucharu Świata. I tam wiedzieliśmy już, że jest naprawdę dobrze i jesteśmy w stanie wygrywać. Wiedzieliśmy, że droga, którą wybraliśmy jest dobra i trzeba tylko szlifować formę. 

I szczyt tej formy przyszedł w idealnym momencie - na mistrzostwach świata w Linzu.

Lepiej się nie dało. Czuliśmy się bardzo pewnie. Wygraliśmy przedbieg, ale w półfinale Australijczycy nam odpłynęli i byliśmy drudzy. Aczkolwiek czuliśmy, że akurat to nie był nasz dzień. Przez to, że są duże przerwy między tymi biegami, mieliśmy między przedbiegiem a finałem bardzo ciężkie treningi. To nie było tak, że sobie odpoczywaliśmy, tylko naprawdę dostawaliśmy w kość. Pytaliśmy trenera czy nie przesadzamy, czy nie potrzebujemy odpoczynku. On nas uspokajał, mówiąc, że odpoczniemy sobie przed finałem i szczyt formy przyjdzie na ten najważniejszy bieg. I tak było. 

Później przyszła pandemia. Trener Jankowski powiedział, że przez te dwa miesiące bez pływania, straciliście kompetnie czucie wody i bardzo długo nie mogliście go odnaleźć.

Całkowita racja. Najpierw to miały być dwa tygodnie treningów w domu, później mieliśmy wrócić do COS-ów i pracować dalej, natomiast to się rozwlekało. Od miesiąca do dwóch miesięcy. Później były przerwy covidowe. Sam złapałem wirusa przed mistrzostwami Europy, Mikołaj Burda też przeszedł chorobę, więc po kolei się wykruszaliśmy. Znów było jak przed naszym pierwszym sezonem w tej konfiguracji. Musieliśmy wypływać kilometry, przechodząc przez mękę, żeby tę dobrą technikę wyszlifować. Brakowało nam czasu, który straciliśmy podczas pandemii. 

LINZ ZLOTO 2

Można zaryzykować stwierdzenie, że pandemia zabrała wam medal olimpijski?

Myślę, że tak. Jeszcze początek sezonu w pandemii był dobry. Co prawda Michał Szpakowski borykał się z drobnymi kontuzjami. On sam po jednym z biegów mówił: "chłopaki, w sumie sam nie wiedziałem czy wsiądę do łódki". Ale i tak wywalczyliśmy brąz mistrzostw Europy i pływanie też było dobre. Później przyszedł ten okres, w którym co chwilę ktoś wypadał z różnych przyczyn zdrowotnych i to się zaczęło rozchodzić. 

Od razu zakładałeś, że po igrzyskach w Tokio kończysz karierę?

Tak. 

Ale powiedziałeś o tym jasno?

Dawałem znaki, że nie będę wiosłował później, natomiast zabrakło takiej rozmowy, żebyśmy w pięciu usiedli i powiedzieli jasno kto płynie dalej, a kto odpuszcza. Potem rozmawiałem z trenerem Jankowskim przez telefon, bo pytał czy przyjeżdżam na zgrupowanie. Powiedziałem, że odpuszczam. Do kolejnych igrzysk były trzy lata, miałbym ponad "cztery dychy" na karku, więc chciałem dać szansę młodym wioślarzom. Nie chciałem zajmować miejsca, bo gdybym został, to zabrałbym bezcenne doświadczenie jakiemuś młodemu wioślarzowi. A teraz jest naprawdę fajna grupa, która obiecująco się rozwija. 

Trener nie próbował namówić cię do powrotu?

Podjął taką próbę, co mnie zaskoczyło. Zadzwonił po ostatnim sezonie i zapytał czy odpocząłem i czy chcę wrócić. Ja jednak zdania nie zmieniłem. Wpadłem w wir nowych obowiązków i nie mógłbym zostawić z dnia na dzień ludzi, z którymi obecnie pracuję. To byłoby nie w porządku. 

Z którym szkoleniowcem pracowało ci się najlepiej?

Najwięcej czasu spędziłem z trenerem Jankowskim. Z nim mi się pracowało bardzo dobrze, aczkolwiek zgrzyty się zdarzały, jak to u facetów. Jak się tyle czasu ze sobą spędza, to trudno, żeby tych zgrzytów nie było. Z trenerem Olkiem pracowałem dużo krócej, ale też oceniam go bardzo dobrze. To świetny szkoleniowiec. Tych dwóch trenerów postawiłbym bardzo blisko siebie i nie mógłbym wybierać między jednym a drugim. Nigdy nie chciałem wchodzić trenerom w drogę i wykonywałem ich polecenia. Oczywiście miałem swoje zdanie i jeśli z czymś się nie zgadzałem to głośno o tym mówiłem. Nie robiłem niczego na przekór, po swojemu, ale wygłaszałem swoje opinie. Moim zdaniem trener musi mieć autorytet i być przykładem dla zawodników. U nas tak było.

Jakbyś ocenił swoją karierę? 

W skali od jednego do dziesięciu na osiem. Były medale juniorskie, młodzieżowe, były mistrzostwa Europy, było mistrzostwo świata i brąz MŚ. Brakuje dwóch punktów do dyszki, bo nie było medalu igrzysk olimpijskich. Jakbym miał brąz igrzysk, byłoby 9, jak srebro - 10, a jak złoto… 11! (śmiech)

Jaką radę dałbyś adeptom wioślarstwa? 

Na pewno żeby być wytrwałym i nie poddawać się w momentach kryzysowych. Wiele miałem takich momentów. Wspomniałem jak walczyłem o miejsce w czwórce. Nie poddałem się i dostałem się do składu. Trzeba mieć cel i do tego celu dążyć. Oczywiście nie wszelkimi środkami, tylko ciężką pracą.